Ludzie, którzy wiedzą wszystko o swojej przeszłości i korzeniach, lepiej radzą sobie w życiu!
Niedopuszczalna na szczeblu zakładu. Jeślibyś się upierał przy pierwszej części, to możesz przedstawić drugą część pod głosowanie dopiero wtedy, gdy postanie uchwalona pierwsza. Czy o to ci chodzi?
MacFarlane znowu wstał.
- Proponuję, żeby związek uznał natychmiast ten strajk za oficjalny!
Odezwały się dalsze głosy popierające jego wniosek. Gdy ucichły, Langley powiedział:
- Zgłaszam poprawkę do tego wniosku. Proponuję, żeby pozostawić kierownictwu związku decyzję, czy strajk powinien zostać uznany za oficjalny, czy też odwołany.
Dwóch czy trzech starszych mężczyzn powstało, aby poprzeć tę poprawkę. Sekretarz zebrania wezwał do podniesienia rąk i poprawka została uchwalona nieznaczną większością głosów. Przedstawiciel zarządu wstał i chciał coś powiedzieć, ale zagłuszono go ogólnym wyciem. Langley nie przerywał, tego rozgardiaszu przez parę minut, po czym znów postukał kluczem w stół i ogłosił zamknięcie zebrania.
Po powrocie do domu Joe Langley usiadł w swoim fotelu, jedząc kanapkę z szynką. Obok na podłodze postawił emaliowany kubek z mocną herbatą. Opowiedział żonie o tym, co się wydarzyło na zebraniu.
- Jak myślisz, Joe, co zrobi związek? Wzruszył ramionami.
- Jeśli zrobią z tego oficjalny strajk, to zbankrutują. Rząd tylko czeka na to, żeby móc pokazać, że nie żartuje. Taki mały związek jak nasz, bez żadnego przebicia, to idealny cel. A jeśli każą przerwać strajk, to każdy działacz z zarządu może być pewny, że jego los jest przesądzony. Ci bojówkarze będą harować jak bobry, żeby ich wygryźć i odebrać im pensje.
- To straszne, że paru ludzi jest w stanie zrobić coś takiego.
- Przywódcy związku powinni byli przeciwstawić się im już dawno temu. Każdy wiedział, do czego te chamy są zdolne. Ale pozwolili im się panoszyć. Nikt nie pisnął słowa. Nikt nie powiedział, że król jest nagi. I partia tak samo. Callaghan próbował być drugim Wilsonem... facetem, który mógł zjednoczyć partię... ale nie był Wilsonem... załatwili go tą “zimą goryczy”... a kiedy Foot został przewodniczącym, to już nie było komu przewodzić... powinien był się trzymać pisania książek.
- Czym się to wszystko skończy, Joe?
- Jeden Pan Bóg wie, kochanie. Ja wciąż sobie powtarzam, że jesteśmy zbyt wrażliwym narodem na to, żeby dalej się z tym godzić, chociaż... sam zaczynam mieć wątpliwości. Ale jedno ci powiem, dziewczyno... cieszę się, że nie mamy dzieci. Myśleliśmy, że to tragedia i w pewnym sensie tak było. Ale, mój Boże, przynajmniej nie mogą nam ich porwać jako zakładników. - Spojrzała na niego smutnym, zmartwionym wzrokiem. Nigdy jeszcze nie słyszała, by był tak cyniczny. Joe powiedział:
- Idź już na górę. Ja pozamykam, muszę jeszcze zadzwonić.
- Nie siedź długo.
- Dobrze.
Kiedy został sam, zerknął na numer telefonu, który zapisał wspak na odwrocie swego prawa jazdy. Wykręcił go powoli, sygnał odezwał się kilka razy, nim usłyszał znajomy głos. Odetchnął głęboko i powiedział:
- Tu Joe Langley. Przyłączam się.
Zaparkowali ukradzionego Jaguara w poprzek drogi po południowej stronie Sloane Sąuare i gdy kierowca czternastki wysiadł, protestując, z kabiny, Louden uderzył go w kark pałką policyjną, a reszta zaczęła wyciągać pasażerów z autobusu.
Było ich czterdziestu, w tym kilku czarnych, lecz głównie młodzi biali. Zebrali się godzinę przedtem przy terenach krykietowych na Oval i najpierw szaleli po Meadow Road, rzucając kamieniami i cegłami w okna, aż w końcu natknęli się na ciężarowego Jaguara przy Dorset Road i ukradli go z placu budowy. To właśnie Martin Louden namówił ich wtedy, by porwać autobus. Nieraz przewracali i palili autobusy podczas rozruchów, ale jeszcze nigdy żadnego nie porwali.
Louden kazał Carrowi prowadzić, a ten wrzucił pierwszy bieg i skierował się ku King’s Road, po drodze taranując Jaguara. Zatrzymał się przy Markham Arms i cała banda wysypała się z autobusu na ulicę. Wrzeszcząc i śpiewając “You’ll never walk alone”, rozwalali wystawę za wystawą we wszystkich sklepach aż do Sloane Sąuare, wyrzucając towary na ulicę i rabując wszystko, co im się spodobało i dało się unieść. Martin Louden stał i tylko się im przyglądał; jego samego rabunek nie interesował. Gdy wracali w rozsypce do autobusu, rzucił hasło, żeby pojechać za rzekę, aż do Croydon i dać tym “wypicowanym sukinsynom” przedsmak tego, co ich czeka.
Zanim wszyscy znaleźli się znów w autobusie, wpadł na nowy pomysł. Pracował kiedyś w ekipie, która naprawiała drogi. Władze lokalne w Croydon, gdzie mieli kontrakt, zatrudniły ich w osiedlu o nazwie Sanderstead. Było to osiedle składające się z ulic zabudowanych wyłącznie wymuskanymi domkami klasy średniej, z szeregiem sklepów na szczycie wzgórza. Całe to miejsce było tak drętwe, że istniało nawet jakieś lokalne prawo zakazujące prowadzenia knajp i w całym Sanderstead nie było faktycznie nawet jednego pubu.
Dwie godziny później stał na szczycie Sanderstead Hill i patrzył napięty i podekscytowany na płonące domy i biegających z krzykiem we wszystkie strony ludzi, pobitych i poturbowanych przez jego rozwścieczoną bandę. Samochodami mieszkańców zablokowali drogę wozom strażackim i ogień rozprzestrzeniał się gwałtownie. Widział, jak Harper zastrzelił z karabinu jakiegoś mężczyznę w piżamie. Kilka dalszych strzałów rozległo się w dole wzgórza. Potem wrócił do miejsca, gdzie zostawili autobus; czterech czy pięciu jego ludzi używało tu sobie po kolei z młodą, ładną blondynką. Mimo krwi, która ciekła jej z nosa widać było, że jest naprawdę ładna. Zrezygnowała już z walki i przestała krzyczeć. Dał im jeszcze dwadzieścia minut i dmuchnął w gwizdek.
Pojechali z powrotem do Londynu, porzucili autobus w Stockwell i przeszli piechotą jakąś milę do Kennington, Lambeth i Brixton. Był to pierwszy raz, kiedy zaatakowali zarówno sklepy jak i domy mieszkalne.
MacFarlane znowu wstał.
- Proponuję, żeby związek uznał natychmiast ten strajk za oficjalny!
Odezwały się dalsze głosy popierające jego wniosek. Gdy ucichły, Langley powiedział:
- Zgłaszam poprawkę do tego wniosku. Proponuję, żeby pozostawić kierownictwu związku decyzję, czy strajk powinien zostać uznany za oficjalny, czy też odwołany.
Dwóch czy trzech starszych mężczyzn powstało, aby poprzeć tę poprawkę. Sekretarz zebrania wezwał do podniesienia rąk i poprawka została uchwalona nieznaczną większością głosów. Przedstawiciel zarządu wstał i chciał coś powiedzieć, ale zagłuszono go ogólnym wyciem. Langley nie przerywał, tego rozgardiaszu przez parę minut, po czym znów postukał kluczem w stół i ogłosił zamknięcie zebrania.
Po powrocie do domu Joe Langley usiadł w swoim fotelu, jedząc kanapkę z szynką. Obok na podłodze postawił emaliowany kubek z mocną herbatą. Opowiedział żonie o tym, co się wydarzyło na zebraniu.
- Jak myślisz, Joe, co zrobi związek? Wzruszył ramionami.
- Jeśli zrobią z tego oficjalny strajk, to zbankrutują. Rząd tylko czeka na to, żeby móc pokazać, że nie żartuje. Taki mały związek jak nasz, bez żadnego przebicia, to idealny cel. A jeśli każą przerwać strajk, to każdy działacz z zarządu może być pewny, że jego los jest przesądzony. Ci bojówkarze będą harować jak bobry, żeby ich wygryźć i odebrać im pensje.
- To straszne, że paru ludzi jest w stanie zrobić coś takiego.
- Przywódcy związku powinni byli przeciwstawić się im już dawno temu. Każdy wiedział, do czego te chamy są zdolne. Ale pozwolili im się panoszyć. Nikt nie pisnął słowa. Nikt nie powiedział, że król jest nagi. I partia tak samo. Callaghan próbował być drugim Wilsonem... facetem, który mógł zjednoczyć partię... ale nie był Wilsonem... załatwili go tą “zimą goryczy”... a kiedy Foot został przewodniczącym, to już nie było komu przewodzić... powinien był się trzymać pisania książek.
- Czym się to wszystko skończy, Joe?
- Jeden Pan Bóg wie, kochanie. Ja wciąż sobie powtarzam, że jesteśmy zbyt wrażliwym narodem na to, żeby dalej się z tym godzić, chociaż... sam zaczynam mieć wątpliwości. Ale jedno ci powiem, dziewczyno... cieszę się, że nie mamy dzieci. Myśleliśmy, że to tragedia i w pewnym sensie tak było. Ale, mój Boże, przynajmniej nie mogą nam ich porwać jako zakładników. - Spojrzała na niego smutnym, zmartwionym wzrokiem. Nigdy jeszcze nie słyszała, by był tak cyniczny. Joe powiedział:
- Idź już na górę. Ja pozamykam, muszę jeszcze zadzwonić.
- Nie siedź długo.
- Dobrze.
Kiedy został sam, zerknął na numer telefonu, który zapisał wspak na odwrocie swego prawa jazdy. Wykręcił go powoli, sygnał odezwał się kilka razy, nim usłyszał znajomy głos. Odetchnął głęboko i powiedział:
- Tu Joe Langley. Przyłączam się.
Zaparkowali ukradzionego Jaguara w poprzek drogi po południowej stronie Sloane Sąuare i gdy kierowca czternastki wysiadł, protestując, z kabiny, Louden uderzył go w kark pałką policyjną, a reszta zaczęła wyciągać pasażerów z autobusu.
Było ich czterdziestu, w tym kilku czarnych, lecz głównie młodzi biali. Zebrali się godzinę przedtem przy terenach krykietowych na Oval i najpierw szaleli po Meadow Road, rzucając kamieniami i cegłami w okna, aż w końcu natknęli się na ciężarowego Jaguara przy Dorset Road i ukradli go z placu budowy. To właśnie Martin Louden namówił ich wtedy, by porwać autobus. Nieraz przewracali i palili autobusy podczas rozruchów, ale jeszcze nigdy żadnego nie porwali.
Louden kazał Carrowi prowadzić, a ten wrzucił pierwszy bieg i skierował się ku King’s Road, po drodze taranując Jaguara. Zatrzymał się przy Markham Arms i cała banda wysypała się z autobusu na ulicę. Wrzeszcząc i śpiewając “You’ll never walk alone”, rozwalali wystawę za wystawą we wszystkich sklepach aż do Sloane Sąuare, wyrzucając towary na ulicę i rabując wszystko, co im się spodobało i dało się unieść. Martin Louden stał i tylko się im przyglądał; jego samego rabunek nie interesował. Gdy wracali w rozsypce do autobusu, rzucił hasło, żeby pojechać za rzekę, aż do Croydon i dać tym “wypicowanym sukinsynom” przedsmak tego, co ich czeka.
Zanim wszyscy znaleźli się znów w autobusie, wpadł na nowy pomysł. Pracował kiedyś w ekipie, która naprawiała drogi. Władze lokalne w Croydon, gdzie mieli kontrakt, zatrudniły ich w osiedlu o nazwie Sanderstead. Było to osiedle składające się z ulic zabudowanych wyłącznie wymuskanymi domkami klasy średniej, z szeregiem sklepów na szczycie wzgórza. Całe to miejsce było tak drętwe, że istniało nawet jakieś lokalne prawo zakazujące prowadzenia knajp i w całym Sanderstead nie było faktycznie nawet jednego pubu.
Dwie godziny później stał na szczycie Sanderstead Hill i patrzył napięty i podekscytowany na płonące domy i biegających z krzykiem we wszystkie strony ludzi, pobitych i poturbowanych przez jego rozwścieczoną bandę. Samochodami mieszkańców zablokowali drogę wozom strażackim i ogień rozprzestrzeniał się gwałtownie. Widział, jak Harper zastrzelił z karabinu jakiegoś mężczyznę w piżamie. Kilka dalszych strzałów rozległo się w dole wzgórza. Potem wrócił do miejsca, gdzie zostawili autobus; czterech czy pięciu jego ludzi używało tu sobie po kolei z młodą, ładną blondynką. Mimo krwi, która ciekła jej z nosa widać było, że jest naprawdę ładna. Zrezygnowała już z walki i przestała krzyczeć. Dał im jeszcze dwadzieścia minut i dmuchnął w gwizdek.
Pojechali z powrotem do Londynu, porzucili autobus w Stockwell i przeszli piechotą jakąś milę do Kennington, Lambeth i Brixton. Był to pierwszy raz, kiedy zaatakowali zarówno sklepy jak i domy mieszkalne.