Ludzie, którzy wiedzą wszystko o swojej przeszłości i korzeniach, lepiej radzą sobie w życiu!
Zrobił głęboki wdech i zmierzył Nynaeve czujnym wzrokiem. Elayne nie była pewna, czy jej się podoba, że Sandar jest bardziej ostrożny wobec przyjaciółki niż wobec niej.
- Zostałem wygnany z własnego domu nie dalej jak pół godziny temu - powiedział z rozwagą - przez człowieka, którego znacie, jak mi się zdaje. Wysoki mężczyzna z kamienną twarzą, zwie się Lan. - Brwi Nynaeve uniosły się lekko. - Przyszedł w imieniu innego waszego znajomego. Pewnego... pasterza, tak mi powiedziano. Otrzymałem pokaźną ilość złota i przykazano mi, że mam wam towarzyszyć. Wam obydwóm. Powiedziano mi, że jeśli nie powrócicie całe i zdrowe z tej wyprawy... Może powiem, że wówczas lepszym wyjściem dla mnie byłoby się utopić niż wracać? Lan wyrażał się dobitnie, a ów... pasterz w swoim liście używał słów nie mniej jednoznacznych. Mistrzyni Żeglugi mówi, że nie przewiezie mnie, jeśli wy się nie zgodzicie. Nie brak mi pewnych umiejętności, które mogą się okazać użyteczne.
Kij zawirował w jego dłoniach ze świstem i znieruchomiał. Palce dotknęły łamacza mieczy przy biodrze, z wyglądu podobnego do krótkiego miecza o ząbkowanej krawędzi umożliwiającej chwytanie ostrzy.
- Mężczyźni zawsze znajdą sposób, by obejść wydane im polecenia - mruknęła Nynaeve głosem, który nie zabrzmiał miło.
Elayne tylko skrzywiła się nieznacznie. Rand go przysłał? Pewnie nie przeczytał przedtem tego drugiego listu.
"Ażeby sczezł! Po co on tak przesadza? Nie ma już czasu na wysłanie kolejnego listu, a zresztą byłby zapewne jeszcze bardziej skołowany, gdybym to zrobiła. Wyszłabym na jeszcze większą idiotkę. Ażeby sczezł!"
- A ty, panie Merrilin? - spytała Nynaeve. - Czyżby pasterz wysłał w ślad za nami również barda? Albo może po prostu drugiego mężczyznę? Żebyś nas zabawiał żonglowaniem i połykaniem ognia?
Dotychczas Thom uważnie lustrował wzrokiem Sandara, ale teraz natychmiast spojrzał na nią i wykonał elegancki ukłon, psując go jednak zbyt skomplikowanym wywijaniem pokrytego łatkami płaszcza.
- Nie pasterz, pani al'Meara. Dama, którą wspólnie znamy, poprosiła - poprosiła! - bym wam towarzyszył. Dama, którą ty i ów pasterza spotkaliście równocześnie w Polu Emonda.
- Po co? - podejrzliwie spytała Nynaeve.
- Ja również dysponuję użytecznymi umiejętnościami - odparł Thom, zerkając przy tym na łowcę złodziei. Innymi niż żonglerka. A poza tym byłem kilka razy w Tanchico. Znam dobrze to miasto. Mogę wam powiedzieć, gdzie znaleźć dobrą gospodę i które dzielnice są równie niebezpieczne za dnia jak po zmierzchu, a także kogo należy przekupić, by Straż Obywatelska nie interesowała się nazbyt dokładnie waszymi poczynaniami. Oni szczególnie obserwują obcych. Mogę okazać się wam pomocny na wiele jeszcze rozmaitych sposobów.
Pod wpływem tego poufałego tonu Elayne poczuła, że znowu coś ją łaskocze w zakamarku pamięci. Zanim sobie uświadomiła, co robi, podniosła rękę i szarpnęła jeden z jego długich, siwych wąsów. Drgnął nerwowo, a ona przycisnęła dłonie do ust, cała oblewając się purpurą.
- Wybacz mi. Wydało... Wydało mi się, że już to kiedyś robiłam. Chciałam... Przepraszam.
"Światłości, czemu ja to zrobiłam? On pewnie pomyśli, że jestem skończoną kretynką".
- Pamiętałbym - odparł bardzo oficjalnie.
Miała nadzieję, że się nie obraził. Trudno to było stwierdzić na podstawie wyrazu jego twarzy. Mężczyźni obrażają się, kiedy powinni być rozweseleni, i weselą się, gdy się ich obraziło. Jeśli mają zamiar wspólnie podróżować... Dopiero teraz pojęła, że pozwoli im jechać.
- Nynaeve? - zapytała.
Tamta naturalnie w lot zrozumiała nie wypowiedziane pytanie. Przyjrzała się dokładnie obu mężczyznom, po czym skinęła głową.